- wersja ze strony Newsweek Polska: http://newsweek.redakcja.pl/archiwum/ar ... ykul=11044
- wersja przepisana:
Dziękuję wszystkim wytrwałym, za to że przeczytali... Powiedzcie mi, co sądzicie o tej sprawie - o surogatkach, zapladnianiu in vitro i plodzie rozwijającym się w ciele innej kobiety...? Czekam na opinie.Bywa, że płodna kobieta i płodny mężczyzna nie mogą mieć dzieci. Dramaty takich par stwarzają grunt do rozwoju czarnego rynku matek zastępczych, które urodzą im potomka.
Można powiedzieć, że się im udało. Kiedy w 1992 roku jako młode małżeństwo opuszczali Polskę, prócz wielkich planów mieli niewiele, ale już po trzech latach prowadzenia firmy w USA dorobili się domu, dwóch samochodów i gosposi. Do szczęścia brakowało im dziecka. Małgorzata Dwornik (nazwisko zmienione) w wieku 21 lat w wyniku błędu lekarskiego straciła macicę i o macierzyństwie nie miała co marzyć. Mąż Marcin o adopcji myślał niechętnie.
- Pewnego dnia lekarz, który mnie badał, stwierdził, że nie wszystko stracone. Moje jajniki funkcjonowały bez zarzutu. Poradził więc: niech pani znajdzie sobie domek
na 9 miesięcy - wspomina Małgorzata.
Wtedy po raz pierwszy usłyszała o surogatkach. Kobietach, które wynajmują swój brzuch (od angielskiego surrogate mother - matka zastępcza). Za odpowiednie honorarium noszą stworzony z cudzych komórek embrion, a potem rodzą dziecko i oddają zamawiającym je ludziom.
Poszukiwania zastępczej matki rozpoczęła jeszcze w Stanach, a potem - po powrocie do Polski - szukała jej tu, w kraju. To było siedem trudnych lat. Albo próby osadzenia embrionu w obcym brzuchu kończyły się fiaskiem, albo kobiety, które znajdowała, okazywały się nieuczciwe. Wydała 40 tysięcy dolarów na prawników, lekarzy i kliniki. Wszystko po cichu, w głębokiej konspiracji, w atmosferze przestępstwa - bo w Polsce nie ma zrozumienia dla tego rodzaju praktyk. Kiedy Małgorzata przeczytała informację w "Gazecie Wyborczej" o małżeństwie, które odważyło się na ogłoszenie: "Szukam matki zastępczej", westchnęła: - Nie wiedzą, jakie czeka ich piekło.
Anons ukazał się w jednym z dzienników na Pomorzu. Kilka lakonicznych słów pod hasłem "dam pracę", wciśniętych między inne oferty, wywołało burzę w Internecie. Dla większości dyskutantów już sam temat surogatek był niesmaczny, a fakt noszenia przez kobietę dziecka innej - oburzający i gorszący. "Jest tyle dzieci, które czekają, aż je ktoś zaadoptuje, a oni bawią się w Boga" - wyrażała swoje potępienie Aga. "Jeżeli jednak stwierdzimy, że już embrion wiedzie własne życie, umowa urodzenia dziecka komu innemu jest najzwyklejszym handlem człowiekiem" - dowodził inny internauta.
Nie zdziwiłam się więc, kiedy parę dni po ukazaniu się ogłoszenia, dzwoniąc pod podany w nim numer, usłyszałam drżący, przerażony głos. - My bardzo chcemy mieć dziecko. Może jak będziemy po wszystkim... - tłumaczyła kobieta. I na nic zdały się prośby o spotkanie i krótką chociażby rozmowę. Boi się. Jest już zamrożony zarodek, lekarz gotowy do zabiegu i kilka kandydatek na surogatkę, szum wokół sprawy może tylko wszystko zepsuć. Lekarz się przestraszy, kandydatki na matkę zastępczą zmienią zdanie. Trzeba uciec jak najdalej od wścibskich oczu.
Na Zachodzie zjawisko matek zastępczych nie jest nowe. Wynajęcie surogatki to od dawna praktykowany sposób na dziecko dla bezpłodnych par. Budzi mniejsze lub większe emocje, wątpliwości etyczne, ma równie gorących zwolenników, jak i przeciwników. Każdy kraj inaczej też reguluje tę kwestię prawnie. Ale nie jest to tabu. W Polsce na ten temat dotąd milczano. Sprawa nie istniała ani w mediach, ani w publicznej debacie. Ani w żadnych przepisach. Jakby problemu nie było. Ale jak wynika ze śledztwa dziennikarzy "Newsweeka", praktyka wynajmowania "domków" dla embrionów jest stosowana również w naszym kraju. Lekarze i inne osoby stykające się z racji swojej profesji z bezpłodnymi parami przyznają, że tak jak w Polsce istnieje podziemie aborcyjne, tak samo działa czarny rynek matek zastępczych. Tyle że w jeszcze większej konspiracji. Czy zatem niedługo czeka nas wojna o prawo do matek zastępczych?
Psycholog jednego z największych ośrodków adopcyjnych w Polsce opowiedział nam (oczywiście anonimowo) historię, która najprawdopodobniej nie jest wyjątkowa. - Kilka lat temu do naszego ośrodka zgłosiło się małżeństwo: trzydziestoparolatkowie, kilkuletni staż małżeński i prawie tyle samo lat leczenia z powodu niepłodności. Zamożni biznesmeni. Kobieta chciała adoptować nieślubne dziecko swojego męża. Matka maleństwa była panną. Prostą, biedną, zaniedbaną kobietą, ze stałym konkubentem (oboje bez pracy) i trojgiem dzieci. Wydawała się zupełnie nie pasować do wymuskanego tatusia. Po sześciu tygodniach zrzekła się praw rodzicielskich do maleństwa na rzecz żony biznesmena. A sąd skierował parę do ośrodka, by ten pomógł im w napisaniu wniosku o przysposobienie.
Jak żona może z takim spokojem i miłością znosić zdradę męża i akceptować nieślubne dziecko? Kupili dziecko od tamtej pary? A może kobieta była surogatką? Psycholog, stawiając te pytania, patrzy na nas wymownie. - Pewnie to ostatnie. Jeśli jest popyt, musi być i podaż - kończy.
Procedura wynajmowania matki zastępczej jest prosta. Wszystko zazwyczaj odbywa się w ciszy gabinetów, między lekarzami, prawnikami, matką wynajętą i małżeństwem. Cena jest do uzgodnienia. Dr Waldemar Kuczyński, szef Centrum Leczenia Niepłodności Małżeńskiej Kriobank w Białymstoku, mówi: - Może to wyglądać tak: matka zastępcza występuje do lekarza z prośbą i podpisuje świadomie zgodę na wprowadzenie do jej organizmu zarodka, uzyskanego od obcego małżeństwa. Małżeństwo zaś podpisuje pisemną zgodę na przekazanie swojego zarodka obcej kobiecie. Kiedy surogatka zachodzi w ciążę, zrzeka się praw do dziecka, a rodzice biologiczni je adoptują.
Surogatek szukają najczęściej kobiety młode, które mają zdrowe jajniki, czyli biologicznie są płodne, ale nie mogą nosić ciąży z powodu braku macicy. Albo takie, które z powodu chorób ogólnoustrojowych nie mają szansy na donoszenie ciąży bez utraty życia. To one i ich mężowie chcą dziecka: własnego, krew z krwi, kość z kości. Nie dopuszczają do siebie myśli o adopcji.
- Dla wielu ludzi ogromne znaczenie mają geny. Nie chodzi tu tylko o podobieństwo fizyczne, lecz pewne cechy charakteru, które dziecko dziedziczy po rodzicach - tłumaczy dr hab. Jacek Szamatowicz z białostockiego MedGynu. Intelekt, zdolności, nawet poczucie humoru i skłonności do uzależnień. To ważne zwłaszcza dla mężczyzn, ewolucyjnie zdeterminowanych do tego, by przekazywać swoje geny i wychowywać potomstwo swoje, a nie innego samca. Dla nich mniej istotne jest to, że dziecko urodzi zastępcza matka, ważne, że z ich nasienia.
Lekarze zajmujący się leczeniem bezpłodności twierdzą, że kobiety, które szukają surogatek, są zdecydowane na wszystko - byle tylko mieć dziecko. - Wszystkie przypadki, z którymi się zetknąłem, były tragiczne - mówi dr Kuczyński. Pamięta 23-letnią dziewczynę, która przyjechała do niego z mężem w szóstej dobie po operacji cesarskiego cięcia, w trakcie którego dziecko zginęło, a jej, z powodu krwotoku, usunięto macicę. - Rozpacz tych niedoszłych rodziców była ogromna. Nie miałem sumienia ani odwagi powiedzieć im, że matka zastępcza jest w naszym kraju procedurą niepraktykowaną, przynajmniej jawnie, czy wręcz uważaną za nieetyczną - przyznaje Kuczyński.
Jednoznaczne jest w tej kwestii stanowisko Kościoła katolickiego. Instrukcja o szacunku dla rodzącego się życia ludzkiego i o godności jego przekazywania "Donum vitae" z 22 lutego 1987 roku mówi, że macierzyństwo zastępcze "obraża godność i prawo dziecka do poczęcia, do okresu ciąży i wychowania przez własnych rodziców".
- To wynika z samego pojmowania macierzyństwa, które jest związane nie tylko z urodzeniem i wychowaniem dziecka, ale także ciążą - mówi siostra profesor Barbara Chyrowicz, etyk z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. - Podczas ciąży między matką a jeszcze nienarodzonym dzieckiem rodzi się naturalna więź, bardzo ważna dla obojga.
Doktor Katarzyna Kozioł z Przychodni Leczenia Niepłodności Novum w Warszawie myśli tak samo, jak siostra Chyrowicz: - Kobieta, nawet jeśli zgodzi się urodzić dziecko innym ludziom, przez dziewięć miesięcy nosi ten zalążek człowieka w sobie. Zachodzą w niej zmiany fizjologiczne, hormonalne, psychiczne. Staje się matką. I nie ma siły, nie wyprze z siebie myśli, że to maleństwo, które przecież urodzi, to także cząstka jej samej.
O tym, że nie są to wydumane problemy, może świadczyć przykład ze Stanów Zjednoczonych, gdzie od połowy lat 70. urodziło się już około 22 tysięcy dzieci z zastępczych matek. W 1987 roku opinię publiczną zelektryzował przypadek Baby M ze stanu New Jersey. Zastępcza matka Mary Beth Whitehead nie chciała oddać "klientom" urodzonego przez siebie dziecka. Po prostu pokochała maleństwo. Po wielu miesiącach sporu sąd przyznał opiekę nad dzieckiem biologicznym rodzicom, a surogatce zezwolił na odwiedzanie dziecka. I wciąż zdarzają się sytuacje, w których o prawie do dziecka decydować musi sąd - tak dzieje się w 1 na 100 zastępczych urodzeń, a każda z tych spraw rozgrzewa od nowa spór między zwolennikami i przeciwnikami takiego sposobu zostania rodzicami.
W Stanach Zjednoczonych pod koniec lat 80., po ogólnonarodowej dyskusji, w sześciu stanach w ogóle zakazano macierzyństwa zastępczego. W dwudziestu, gdzie zezwolono na nie, najczęściej między małżonkami a surogatką zawierane są kontrakty cywilnoprawne, w których ustala się zobowiązania obu stron: np. zastępcza matka obiecuje prowadzić tryb życia, który nie zaszkodzi noszonemu w jej łonie maleństwu, czekający na nie rodzice podejmują się opieki nad surogatką podczas ciąży, a po szczęśliwym rozwiązaniu wypłacenia uzgodnionego honorarium.
W Wielkiej Brytanii matką zastępczą może zostać tylko kobieta o stabilnej sytuacji finansowej, co ma zapobiec "uzawodowieniu" tej metody. Z kolei Austria i Szwajcaria nie dopuszczają takich umów w ogóle, a Francja i Niemcy wprowadziły sankcje karne dla lekarzy, przeprowadzających zabiegi wszczepiania embrionów obcej kobiecie.
Macierzyństwo zastępcze zalegalizowała w 1995 roku Rosja, a w regulującym je artykule 52 kodeksu rodzinnego Federacji Rosyjskiej nie ma mowy o jakichkolwiek ograniczeniach wynagrodzeń za tego rodzaju "usługę". Prawo nie powstrzymuje także francuskich par przed poszukiwaniem zastępczych matek za granicą. Stowarzyszenie MAIA, walczące o zalegalizowanie tej praktyki we Francji, szacuje, że takich przypadków jest 300-400 rocznie.
Środowisko lekarskie w Polsce jest w tej sprawie podzielone. - Ja osobiście mam wątpliwości co do takich zabiegów - mówi dr Kozioł. I dodaje, że i u niej była młoda kobieta, która przy porodzie straciła dziecko i macicę, pytała o matkę zastępczą. - Niestety nie mogliśmy pomóc jej w ten sposób - mówi.
Choć żaden z lekarzy nie przyzna się publicznie do wszczepienia embrionu zastępczej matce, są tacy, którzy nie obawiają się powiedzieć, że nie widzą w tym niczego złego. Piotr Miciński, szef Kliniki Leczenia Bezpłodności Novomedica w Mysłowicach, mówi więcej - że podjąłby się takiego zabiegu. - Widzę ludzkie tragedie. A moje zadanie to pomagać - tłumaczy. - Nie można zadzierać nosa i z góry zakładać, że takie rozwiązanie jest złe.
Ginekolog Andrzej Muryn ze Szpitala Miejskiego nr 2 w Bytomiu potwierdza: matka zastępcza to wiele pytań natury etycznej, ale etykę stworzyli ludzie. - Na pewno nie dochodzi do pogwałcenia praw boskich. To przecież proces dawania życia, a nie jego odebrania - tłumaczy. Nie widzi nic zdrożnego w zastępczych matkach i gdyby miał pomóc w ten sposób którejś ze swoich pacjentek - zrobiłby to.
Obaj lekarze jednak przyznają, że gdyby przyszło co do czego, obawialiby się nawet nie tyle gromów oburzonych ludzi, co ewentualnych konsekwencji prawnych, wynikających, paradoksalnie, z braku odpowiednich przepisów. Bo co by było, gdyby dziecko urodziło się upośledzone i przyszli rodzice z niego zrezygnowali? Lub w innym przypadku, kiedy zastępcza matka nie będzie chciała oddać maleństwa parze, która je "zamówiła"? Zawsze któraś ze stron konfliktu mogłaby pozwać do sądu lekarza jako faktycznego "sprawcę".
- W Polsce jeszcze żadna z takich spraw nie trafiła na wokandę, dlatego nie umiemy powiedzieć, co stałoby się w obu tych przypadkach - rozkłada ręce prof. Mirosław Nesterowicz, autorytet w dziedzinie prawa medycznego i kierownik katedry prawa cywilnego na toruńskim Uniwersytecie Mikołaja Kopernika.
Komplikacje prawne mogą wyniknąć z wielu powodów. Pod koniec października sąd w Springfield w USA skazał na pół roku więzienia i 18 tys. dolarów grzywny kobietę, która przez cztery miesiące symulowała ciążę, biorąc pieniądze od czekającego na dziecko małżeństwa. Jak zachowałby się polski sąd wobec takiego problemu? Doświadczenia Małgorzaty i Marcina Dworników wskazują, że i w naszym kraju nie brak kobiet, które wykorzystują i oszukują zdesperowanych rodziców.
Opowiadają, że z pierwszą taką próbą spotkali się jeszcze w Stanach. Na zamieszczone w polonijnej prasie i Internecie ogłoszenie: "Polskie małżeństwo posiadające wiele, ale nie to, co jest w życiu najważniejsze, szuka kobiety, która zechciałaby urodzić im dziecko w zamian za wynagrodzenie", zgłosiła się dziewczyna z Polski. - Szczęśliwi, wysłaliśmy jej zaproszenie i opłaciliśmy przelot - mówi Małgorzata.
Wyszli po nią na lotnisko. Czekali dobrą godzinę. Po dwóch tygodniach przyszedł
e-mail: "Dziękuję, że zafundowaliście mi bilet do Stanów. Wybaczcie, nie mogłam inaczej".
Nie rezygnowali, znaleźli kolejną dziewczynę: 27-letnią absolwentkę ekologii z Radomia. Pilnowała w USA dzieci za 430 dolarów tygodniowo i tyle samo chciała za każdy tydzień chodzenia w ciąży. Zamieszkała z nimi. Badania, prawnicy, klinika... Ona była uczciwa, pełna dobrej woli, ale niestety, próba zapłodnienia się nie powiodła.
Życie Dworników tak się ułożyło, że musieli wrócić do Polski, jednak myśl o własnym dziecku nie opuszczała ich ani na moment. Ale panna z okolic Krakowa za urodzenie dziecka chciała mieszkanie, co miesiąc 6 tys. zł kieszonkowego, a po rozwiązaniu 50 tys. dol. Przebiła ją inna chętna do wypożyczenia swojego brzucha, która "za coś takiego" zażyczyła sobie nowego, stumetrowego mieszkania w Warszawie.
Zadręczałam się, nie mieliśmy tyle pieniędzy - mówi Małgorzata. Wreszcie, przez znajomych, udało im się znaleźć odpowiednią kobietę, która zgodziła się urodzić dziecko - niby z dobrego serca, nie dla zysku. Drobna, szczupła dwudziestoośmiolatka, z dwójką własnych dzieci. Miała na imię Basia. - Są na świecie sprawy, których nie da się przeliczyć na pieniądze. Do takich właśnie należy dziecko - zapewniała.
I tak we Wrocławiu do macierzyństwa przygotowywały się dwie kobiety: matka biologiczna i kobieta, która pokocha nieurodzone przez siebie, ale pochodzące z jej jajeczka dziecko. Po badaniach okazało się, że Basia jest zdrowa, lekarze przeprowadzili zabieg inseminacji. Ginekolog zgodnie z umową podarł kartę pacjenta, gdzie odnotowano cały cykl prowadzący do zapłodnienia kobiety. By zatrzeć ślady.
- Ale zapłodnienie się nie udało - mówi Małgorzata Dwornik. Dziś myśli, że może to i lepiej. - Basia wprowadziła się do naszego domu i zaczęły się zgrzyty. Czuliśmy się wykorzystywani finansowo i przestraszyliśmy się, czego zażąda, kiedy przyjdzie nam podpisać papiery w sądzie - przyznaje Małgorzata Dwornik. Charytatywnie początkowo nastawiona surogatka zaczęła wysuwać coraz to większe żądania finansowe.
Ale nie to zadecydowało, że zrezygnowali z mężem z marzeń o własnym dziecku. I nie zmęczenie, które przyszło po tylu latach bezowocnych starań. - Najgorsza była ludzka nienawiść - mówi kobieta.
- Gdy zamieściłam ogłoszenie, że wynajmę zastępczą matkę, dostałam setki maili, w których ludzie obrzucili mnie błotem - Małgorzata Dwornik chowa twarz w dłoniach.
- Pytali, ile skrobanek zrobiłam, że nie mogę zajść w ciążę. Pisali, że gdybym żyła w średniowieczu, spalono by mnie na stosie. Wyzywali od niemoralnych kurew, szmat, odsądzali od czci i wiary - mówi. Dodaje, że czuła się jak kamień na dnie kałuży z błotem. Że ją zaszczuli.
Dlatego Małgorzata i Marcin zupełnie się nie dziwią, że ta marząca o dziecku para z ogłoszenia jak ognia unika rozgłosu. Życzą im powodzenia. Oni dwa tygodnie temu adoptowali chłopczyka. Mateusz ma dziewięć miesięcy. Krzykacz jakich mało. Chyba już go kochają.