Przejżałem ostatnio troche kategorię "Miłość" na naszym forum, i... bardzo żem się zesmucił...


A więc postanowiłem wnieść troche szczęścia [tzn. podzielić sie moim szczęściem] aby dział trochę rozjaśniał


Jest 24.09.2003r. - moje nóżki odmówiły posłuszeństwa i tego dnia rano ląduje na oddziale Gastenterologii w CZMP w Łodzi. To był mój drugi raz kiedy znalazłem się na tym oddziale, więc nie rozpaczałem jakoś nad tym, że będzie źle, bo wiedziałem, że będzie dobrze, śmiesznie i przyjemnie [troche dziwne podejście do pobytu w szpitalu, nie?

Niewiele osób wie, że mało jest rzeczy które są w mojej osobistej chierarchii ponad muzyką - bez muzyki nie potrafię żyć. A więc po tym jak zapoznałem się z tymi, z którymi musiałem bo mieszkałem w jednej sali, pierwsze co, zamiast zapoznac się z resztą ludzi, poszedłem na poszukiwania jakiegoś sprzętu muzycznego [płyty miałem wlasne]. Od mojego współ lokatora dowiedziałem się, że dziewczyna w sali [chyba!] 17 ma ze sobą boomboxa - w te pędy wyrwałem do tejże sali...

Romantyczny nastrój: szpialny zapach, światło jarzyniówek, "stylowy" wystrój wnętrz, te metalowe łóżka... a na jednym z nich Kasia - Kasia Wodzyńska.
Hmmm... rzut okiem [jak zawsze


Rodzice zostawili mi mały, przenośny, czarnobiały telewizor. Ku uciesze społeczności z oddziału nowopoznanych znajomych zapraszałem na wieczorny seans "Z Archiwum X". "Siema Kasia - wpadniesz?" - "Nie wiem czy będę mogła - jestem strasznie zmęczona i wtedy biore leki...". Skucha. Jednak do wieczora i tak spędziłem czas z Kasią [rodzice musieli dokupić mi jakies soczki "na zaś" gdyż kilkugodzinne rozmowy non-stop potrafią zmęczyć...

Po telewizyjnym seansie, gdy wszyscy zostali już rozgonieni do swoich sal, parę godzin później, nie spałem [słuchałem muzyki



Te chwile były na pograniczu snu i jawy. Nie działo sie nic naprawde poważnego, ale było napawde przyjemnie i miło. Psychicznie i fizycznie. Jednak po jakimś czasie musiałem wrócić. Potem miałem tylko wyrzuty sumienia, że sam nic nie tracąc mieszam w życiu i związku rok ode mnie starszej dziewczyny. Stwierdziłem, że trza o tym porozmawiać - nie ma inaczej.
"Słuchaj... - to co sie stało wczoraj chyba nie powinno się stać. Ty masz chłopaka i wydaje mi sie że nie powinno do tego dojść ani się powtórzyć(...)"
"Ale chyba nie będziemy się teraz kłócić i obchodzić łukiem"
"W żadnym wypadku...

Przyżeczenie, że tego typu sytuacje sie nie powtórzą, nie zostały dotrzymane z obu stron. Lecz chyba bez słów doszliśmy do tego, że to przecież nie jest nic strasznego i zobowiązującego. Nikt nie miał wyrzutów sumienia i każdy był chyba wobec siebie fair. Było naprawde fajnie, lecz nikt nie wiązał z tym jakich kolwiek zamysłów ani nawet marzeń na przyszłośc, bo wydawało sie pewne, że to nie możliwe. Może się powtórze, ale... A jednak...

Rozstaliśmy się bez jakiegoś zbędnego smutku - raczej w dobrzych humorach. To była raczej zwykła sympatia i to może nie miał być koniec, ale jak wczesniej nie myślelismy o przyszłosci. Każdy wracał do swojej rzeczywistości...
Tak oto poznałem Kasie - poznaliśmy sie dokładnie 24.09.2003 ok. go 11

Czasem do siebie dzwoniliśmy, czasem sms-owaliśmy - kontak niewątpliwie był utrzymywany, i było dlamnie nawet troche dziwne, że kontak ten sie nie zakończył jak wiekszość znajomości ze szpitala. Aż pewnego kwietniowego dnia...
SMS:"Piotruś - jutro będę przez kilka dni na oddziale neurologii w CZMP. Mam nadzieje że sie zobaczymy

SMS:"Przyjade na pewno - będę po skzole ok. 13. Miło będzie znów Cie zobaczyć...

Spotkaliśmy się po ponad pół roku. Pierwsze co powiedziałem jak zobaczyłem Kasie to: "Ja Cie chyba zabije..." - ścięła włosy do ramion [Kasia miała baardzo długie włosy którymi uwielbiam się bawić - jedno z moich skrzywień psychicznych

Nie będę się rozpisywał nad tymi naszymi spotkaniami - jedno było pewne - to już nie był flirt, skoro ja miałem problem z opuszczeniem oddziału, gdzie gdy byłem z Kasią, to... echh... nieważne


Po naszym ostatnim spotkaniu w kwietniu w CZMP, nasze smsy, telefony, sygnały nabrały na ilości i częstości. Doszły też listy... Bardzo miłe, 10 stronicowe listy...


Jakiś czas po incydencie kwietniowym, chyba nawet nie cały miesiąc, pojawiła się nikła iskierka nadzieji. Ja kiedyś Kasi mówiełm [w róznych kontekstach] o obozie, w którym pełnię niewielką rolę organizacyjną i jeżdzęna niego co rok. Pewnego razu rozmawialiśmy przez telefon na temat, iż rodzice Kasi chcą ja w wakacje wysłać do sanatorium. Ponieważ ten obóz, o którym mówiłem wcześniej, oficjalnie nosi miano "rehabilitacyjnego" powiedziałem Kasi że może uda jej się przekonac rodziców. Jakiś czas potym [z tydzień, może dwa] dostaje SMS'a:
"Piotrek - zalatwiaj mi oboz jak najszybciej. Rodzice sie zgodzili!!!"
Ani Kasia, ani ja nie mogliśmy sie powstrzymac ze szczęścia jakie nas ogranło - oznaczało to cudowne trzy tygodnie spędzone razem nad malowniczym jeziorem koło Białego Boru. Owa iskierka nadzieji wybuchła żywym płomieniem.

Nie bedę opisywał co sie działo na obozie, gdyż z tego wyszła by nie cienka książka


Nasze uczucie nabrało na wartoście. Potrafimy je teraz sprecyzować. Przeżyliśmy razem najpiękniejsze w naszym życiu trzy tygodnie, a już mamy mnóstwo perspektyw, planów, a dopiero na końcu marzeń na przyszłość. Od momentu rozstania na koniec obozu, kontakt jest codzinnie - kilkugodzinne telefony i smsy, listy... A ja z mamą mam umowę, że jeśli z nauką i obowiązkami będę miał wszystko ok, to jeśli będę miał kase, to moge jeździć kiedy chce. Na ten czas lepjej być nie moze

Jestem szczęśliwym człowiekiem. Kocham i jestem kochany. Mam cele i plany na przyszłość - moje życie nabrało niesamowitego sensu. Życie jest piękne

To chyba było by na tyle, chociaż mam nadzieje, że jeszcze uda mi sie nie raz opisać wspóne chwile. Mam nadzieje że nie tylko ja przeżywam takie szczęście - życze tego wszystkim

A jak to wygląda u Was?
