![Mr. Green :mrgreen:](./images/smilies/icon_mrgreen.gif)
link
Na marginesie - beznadziejnie, że biletów nie można odebrać w Łodzi :\ Kolejny posiłek dla Kompleksu Łodzianina
![Oops 2 :oops2:](./images/smilies/oops.gif)
Tekst mam z łódzkiego forum "Gazety Wyborczej", gdzie znalazł się on dzięki jednemu z użytkowników, który z kolei podobno przeczytał go na 15. stronie "Życia Warszawy"Przereklamowany i źle nagłośniony
Kiedy Sting grał takie przeboje, jak "Every Breath You Take" czy "Roxanne", tysiące zawiedzionych osób opuszczało służewiecki tor. Tak słabego nagłośnienia na imprezie o takim rozmachu jeszcze nie było. To miało być wielkie wydarzenie. Koncert pierwszoligowej brytyjskiej gwiazdy dla 150 tysięcy osób był głównym punk - tem kampanii reklamowej operatora sieci komórkowej Orange. Organizatorzy osiągnęli jednak efekt odwrotny do zamierzonego. I winni są sami sobie, bo Sting zagrał może nie rewelacyjnie, ale z pewnością poprawnie. I zaskakująco - sięgnął po wiele utworów z repertuaru The Police. Niestety, nie wszystkim dane było to słyszeć.
Równi i równiejsi
- Lepiej było zobaczyć transmisję w telewizji - to zdanie słyszałem wielokrotnie podczas sobotniego koncertu. Słyszałem dokładnie, bo słabe nagłośnienie powodowało, że dźwięki ze sceny ginęły w komentarzach widzów. Niewiele też było widać. Obraz ze sceny był co prawda przekazywany na dwóch telebimach, ale ich wielkość zadowoliłaby co najwyżej mrówkę. Jakość ledwie widocznego obrazu też pozostawiała wiele do życzenia. Obraz i dźwięk nie zostały zsynchronizowane, dlatego część osób podejrzewała, że Sting gra z playbacku. Za to obok na dwóch kilkakrotnie większych ekranach zamarły reklamy Orange. Jeśli ktoś nie narzeka na koncert - to właśnie pracownicy tej firmy. Dla nich wyznaczono oddzielny sektor bliżej sceny, gdzie nie tylko było słychać lepiej, ale i nie oślepiały wyrastające ponad tłum halogenowe światła. Resztę nabito w butelkę - zwłaszcza tych, którzy wysłali dziesiątki SMS-ów, by zdobyć bilet. Jako element kampanii Orange to porażka. Najlepszym dowodem - powstały wśród tłumu eufemizm - "orangutany" - określający sprawców tego niefortunnego wydarzenia artystycznego.
Na rozgrzewkę
Pozytywnie zaskoczyły, o ile ktoś widział i słyszał - występy rozgrzewających publiczność Tomka Makowieckiego (niesprawiedliwie wygwizdanego) i Kayah (słusznie oklaskiwanej). Największy aplauz zyskała jednak Edyta Bartosiewicz, która wraz z Kayah zaczarowała przepięknym wykonaniem jej "Opowieści".
Policjant nieco odżył
Sam koncert Stinga nie był ani zły, ani dobry. Był beznamiętnym, pozbawionym większych emocji, poprawnym odegraniem kilkunastu hitów. Nieco zdziwił prosty skład zespołu towarzyszącego Brytyjczykowi: dwie gitary i perkusja. Zaskoczył też repertur - Sting sięgnął po utwory z młodości, z czasów grupy The Police. Zaczęło się mocnym "Message In A Bottle", później były jeszcze "Spirits In The Materiał World","King Of Pain" i wreszcie "Every Breath You Take". Sting postawił na wieczór gitarowy, przypominając o swoich rockowych korzeniach. Niestety, rock jest muzyką głośną... Publiczność zdawała się trochę zdezorientowana takim przebiegiem koncertu. Najcieplej przyjęła więc "Roxanne", "Desert Rose" i "Fragile". Tysiące osób nie doczekały bisu tego ostatniego utworu, zagranego w wersji akustycznej na koniec półtoragodzinnego koncertu.
Koncertu, o którym lepiej zapomnieć.
Dobra, ale tak czy owak jeśli zaprosiło się tyle osób powinno się im zapewnić dostateczny odbiór audio-video d;anuśka pisze:Taka prawda, że koncerty najlepiej się przeżywa jak jest się blisko wykonawcy.
i że niby co Pafełku sugerujesz, hę? <;Paweł Florczak pisze:wystarczy ze widzialem te tlumy...