Powiem tak: w szkołach kilka razy się uczyłem o tym, przeszedłem test praktyczny na manekinie

i teoretyczny z resztą też! Wiem że należy odchylić do tyłu głowę poszkodowanego, bo inaczej wdmuchiwane przez nas powietrze przez usta nie dotrze do płuc, wiem w jakich miejscach wyczuć puls, nie raz jednak przechodząc ulicą zastanawiam się: a jakby tak teraz, w tej chwili zdarzył się wypadek? A ja byłbym sam w pobliżu do udzielenia pomocy? Nie wiem czy stres i nerwy by nie zwyciężyły, ale wiem że nie uciekł bym z miejsca wypadku! Nie udzielenie pomocy, wogóle, ofiarze jest karalne, natomiast jeśli już zdecydujemy się pomagać to jesteśmy panami sytuacji, nikt z gapiów nie może nam mówić co mamy robić czy nami kierować itd. jeśli nawet po naszej interwencji osoba poszkodowana umrze, to nie zostajemy pociągnięci do odpowiedzialności, bo zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy, aby ją uratować. Tak mówi prawo, uczyłem się o tym na wykładach i jest według mnie w tym 100% racji.
A teraz przykład z życia na zakończenie (może nie do końca związany z wypadkami na drogach): raz wracając od dziewczyny, zauważyłem że obok przystanku autobusowego leży mężczyzna, widać było że to jakiś pijaczek (że się tak wyrażę), leżał tak bez ruchu, nikt się nim nie interesował, powiem szczerze że się bałem, zawsze z resztą się bałem takich sytuacji, myśląc że to może jakiś narkoman, więc i tym razem przeszedłem obok i poszedłem do domu! Nawet nie wiecie jak mnie później sumienie gryzło i męczyło, nie mogłem sobie dać rady, przecież nie musiałem do niego podchodzić, wystarczyło żebym zawiadomił pogotowie i po sprawie, ale nie zrobiłem nic. Od tego czasu przyrzekłem sobie, że jeśli jeszcze kiedyś przydarzy mi się coś podobnego, to nie odwrócę się od potrzebującego człowieka i pomogę, co już nota bene raz uczyniłem, wywiązując się z danego sobie słowa...