Gdy trzeba ratować...

Każdego z nas nurtuja pytania i dylematy o których trudno myśleć, a co dopiero głośno rozmawiać. I to jest własnie odpowiednie miejsce na poruszanie trudnych, nurtujących Was tematów, także tabu. Żadnych ograniczeń moralno-etycznych!
Byczek
Szalony pismak
Posty: 591
Rejestracja: 19.10.2004, 22:04
Lokalizacja: Pruszków

Re: Gdy trzeba ratować...

Post autor: Byczek »

Powiem tak: w szkołach kilka razy się uczyłem o tym, przeszedłem test praktyczny na manekinie :P i teoretyczny z resztą też! Wiem że należy odchylić do tyłu głowę poszkodowanego, bo inaczej wdmuchiwane przez nas powietrze przez usta nie dotrze do płuc, wiem w jakich miejscach wyczuć puls, nie raz jednak przechodząc ulicą zastanawiam się: a jakby tak teraz, w tej chwili zdarzył się wypadek? A ja byłbym sam w pobliżu do udzielenia pomocy? Nie wiem czy stres i nerwy by nie zwyciężyły, ale wiem że nie uciekł bym z miejsca wypadku! Nie udzielenie pomocy, wogóle, ofiarze jest karalne, natomiast jeśli już zdecydujemy się pomagać to jesteśmy panami sytuacji, nikt z gapiów nie może nam mówić co mamy robić czy nami kierować itd. jeśli nawet po naszej interwencji osoba poszkodowana umrze, to nie zostajemy pociągnięci do odpowiedzialności, bo zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy, aby ją uratować. Tak mówi prawo, uczyłem się o tym na wykładach i jest według mnie w tym 100% racji.

A teraz przykład z życia na zakończenie (może nie do końca związany z wypadkami na drogach): raz wracając od dziewczyny, zauważyłem że obok przystanku autobusowego leży mężczyzna, widać było że to jakiś pijaczek (że się tak wyrażę), leżał tak bez ruchu, nikt się nim nie interesował, powiem szczerze że się bałem, zawsze z resztą się bałem takich sytuacji, myśląc że to może jakiś narkoman, więc i tym razem przeszedłem obok i poszedłem do domu! Nawet nie wiecie jak mnie później sumienie gryzło i męczyło, nie mogłem sobie dać rady, przecież nie musiałem do niego podchodzić, wystarczyło żebym zawiadomił pogotowie i po sprawie, ale nie zrobiłem nic. Od tego czasu przyrzekłem sobie, że jeśli jeszcze kiedyś przydarzy mi się coś podobnego, to nie odwrócę się od potrzebującego człowieka i pomogę, co już nota bene raz uczyniłem, wywiązując się z danego sobie słowa...
Niech kierunku nie wyznacza Ci horyzont, bo tak naprawdę
iść dokądkolwiek, to iść do nikąd
melOn
Cicha wOda z bąbelkami
Posty: 1476
Rejestracja: 31.12.2005, 09:48
Lokalizacja: phi

Re: Gdy trzeba ratować...

Post autor: melOn »

ja raz miałam taka sytaucję i żałuję, że nie pomogłam, ale bałam się, nie widoku krwi itp ale reakcji ludzi [a jaśniej starszych babek tzw. moherowych beretów] które otoczyły poszkodowaną.

do dziś mam wytrzuty sumienia, że mogłam jednak podejść. ;-/
Offik
Prawie autorytet
Posty: 2650
Rejestracja: 02.12.2005, 13:16
Lokalizacja:

Re: Gdy trzeba ratować...

Post autor: Offik »

ehh meloniku... mylisz pojecia... moherowe berety to okreslenie na leciwe sluchaczki radia maryja...

nie wszystkich ludzi w podeszlym wieku okresla sie tym mianem.
melOn
Cicha wOda z bąbelkami
Posty: 1476
Rejestracja: 31.12.2005, 09:48
Lokalizacja: phi

Re: Gdy trzeba ratować...

Post autor: melOn »

Offik ale chodzi mi właśnie o takie babcie, bo to one otoczyły tą 'poszkodowaną' i może ten pogląd to stereotyp, ale ja się po prostu bałam, ułożyć tą kobietę w pozycję boczną ustaloną bo mogłyby zacząć na mnie jechać, żę co ja wyrabiam, wywracam ją itp nie mając pojęcia o co mi chodzi ;\
pietruszka
Szalony pismak
Posty: 788
Rejestracja: 12.01.2006, 21:32

Re: Gdy trzeba ratować...

Post autor: pietruszka »

przepraszam że to napiszę i pewnie powiecie że jestem bez serca bo to poważne sprawy. ale wyobraziłam sobie tą sytuację. jk te babki krzyczą na melonka:P. ale gleba!:P
na wrażliwość nie ma żadnego lekarstwa. mamy uczucia i dlatego życie tak boli.
ODPOWIEDZ