To tyle wstępu. Teraz kilka pytań



ksi:arrow: po której stronie leży wina za rozpad małżeństwa?
Przyznawać się czy nie? Podjąć ryzyko, że małżeństwo się rozpadnie, czy ratować je za wszelką cenę, nawet za cenę oszustwa?
Wolelibyście wiedzieć o jednorazowej zdradzie męża/żony czy żyć w nieświadomości, za to we względnie szczęśliwym związku?
(dla mnie odpowiedź jest oczywista... nie chciałabym być oszukiwana, nigdy w życiu... i chyba wolałabym się przyznać i ponieść pełne konsekwencje, niż żyć w przestrachu, że się wyda, że on o niczym nie wie, ma do mnie pełne zaufanie, a niezasłużenie... ale ksiądz mi trochę światopoglądem zachwiał... szczerze mówiąc, to w życiu nie spodziewałabym się po księdzu takiego podejścia...)