R E K L A M A

Miszcz Marian i kiai

0
Miszcz Marian
Miszcz Marian

Tego dnia już od rana Miszcz Marian wiedział, że coś jest nie tak.

Na dzień dobry pomylił medytacje z masturbacją i wcale nie było mu z tym dobrze. Żeby dojść do siebie zadał sobie serię nadzwyczaj celnych ciosów i zamierzał poprawić kopnięciem. Jednak zapomniawszy o swoich nadludzkich zdolnościach odruchowo sam siebie obezwładnił zakładając błyskawicznie szczególnie bolesną i perfidna technikę. Jak to miszcz stoczył ze sobą krótką i błyskotliwą walkę i jak zawsze wygrał.

Nie obyło się oczywiście bez przekroczenia swoich fizycznych i psychicznych możliwości, średniej wielkości oświecenia i takich tam. Nie dało mu to jednak satysfakcji, Marian jął dumać co jest powodem owego dyskomfortu, nie znalazłszy przyczyny wykonał 5 tysięcy szomenów prętem żelaznym fi 45. Nie pomogło… Wykonał krótką ceremonię parzenia herbaty, na koniec dodał cukru w kostkach, mleka, zamieszał i wychłeptał. Nic. Zrobił pawia i nosorożca z papieru… nic.

Z jabłonki sąsiada za pomocą poręcznego toporka wykonał zgrabne bonzai. Nic. Nie pomogło też krótkie kabuki przed lustrem, pozostawała już tylko manga i hara kiri…

W ten Marian zorientował się, że nic tylko przez noc zatkała mu się jakaś czakra i olbrzymie pokłady kosmicznej energii ki krążą bez ujścia w rzeźbionym harmonijnymi mięśniami ciele miszcza.

– Zgadzało by się, stąd te wiatry – uznał – To moc napiera coraz to mocniej i nie może się wydostać…. a już myślałem, ze to przez wczorajszą golonkę…

Teraz należało jedynie przetkać jakoś zator, żeby moc wydostała się na zewnątrz. Marian kilkakrotnie uderzył głowa w blaszany okap kuchenki. Coś jakby ruszyło, ale nie do końca. Postanowił wydać z siebie okrzyk kiai, który to siłę wewnętrzną spotęguje tak, że każdy zator szlak nagły trafi i szczęśliwość zagości od razu na twarzy Miszcza.

Jednakowoż kiai prawdziwe, jak Marian wiedział, pochodzi z głębi, nie z paszczy i siłę ma taką , że ptaki latające na pyski ze strachu spadają. Moc to taka, ze szyby, regipsy i panele szlak na miejscu trafia a wibracje dla ludzkich uszu mordercze jeszcze przez długie dni trzęsą typowymi rurami kanalizacji mieszkań spółdzielczych. Z wyżej wymienionych względów taka forma treningu nie sprawdza się w pomieszczeniach zamkniętych.

Uznał więc Marian, że w takim bądź razie niezbędnym wydaje się udać w tak zwany szeroko pojęty plener. Z racji na brak głuszy i pustkowia w okolicznym sąsiedztwie spiesznie udał się na upszczony uroczo psimi kupkamii skromny skwerek między blokami.

Stanął Miszcz w dumnej pozycji nagimi stopami wbity po kostki w grząski, bogato nawożony życiodajnymi odchodami grunt. Podniósł wzrok ku niebu szukając na owym, beskresiu jakiegoś stworzenia latającego, co by go na matkę ziemi strącić krzykiem straszliwym.

Minuty mijały a to ni cholery, żadne ptaki niebieskie ani innych kolorów się nie zjawiały. Opatuleni przechodnie z podziwem i niezmiernym zdziwieniem wpatrywali się w kamiennie szlachetną postać o wzroku pełnym nadziei wbitym w nieboskłon. Co i rusz ktoś rzucał grosz jakiś pod nogi wytrwałego Mariana.

W tym samym czasie Miszcz wewnątrz siebie skupiał cały ten, nie rozładowany ogrom kosmicznej energii w jeden ładunek. Ładunek tak niewyobrażalnie wielki jak nie wiem co. Taka siłę co by mogła szarpnąć pociągiem pośpiesznym Szczecin – Przemyśl, 20.58 i to by był dla niej pewnie pikuś. Czuł jak moc w nim wiruje i napiera. Wiedział, że długo już nie utrzyma i jak nic popuści. Nie czas był na ornitologie, Marian spuscił wzrok na zagapiony w niego tłumek i ryknął.

Oooooooooj długo by opisywać co nastąpiło, oj długo. Porażon decybelami tłumek trwał w bezruchu, zwierzęcym, pierwotnym strachem zmrożon. W ciszy betonowych murów brzmiał jeszcze przez chwilę ów okrutny, dobyty z tajemnych głębin Mariana ryk… potem cisza zapadła doskonała, chwile znów potem dał się słyszeć szelest plastikowej torby, wysuwającej się ze strachem zmrożonej, nieco tłustawej dłoni Michaliny N., kierowniczki zmiany w zakładzie drobiarskim usytuowanym nieopodal.

Wiedzion przeczuciem skierował Marian wzrok na torbę, z której na beton wytoczył się pokaźnych rozmiarów kurczak. Co prawda zwierzę od dłuższego czasu nie żyło a jego zwłoki poważnie zbeszczeszczono ( ktoś odrąbał mu głowę i obie stopy, obdarł doszczętnie z pierza i po uprzednim rozcięciu brzucha i klatki piersiowej pozbawił wnętrzności).

Fakt jednak był faktem – pod wpływem kiai Mariana ptak spadł na ziemię. Od razu Miszcz poczuł się lepiej – energia harmonijnie płyneła to tu to tam i czasami spowrotem. Jak nic problem był rozwązany a zły nastrój Miszcza prysł jak mańka bydlana..”.

Przygotował
Pmasz – http://www.wsaikido.wroc.pl
Artykuł dostarczył Fighter za zgoda autora.

O czym myśli, a co mówi kobieta?

BRAK KOMENTARZY

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here

siedem − 4 =

Exit mobile version