Wrzesień jest pora nad wyraz sprzyjającą wędrówce po naszych najwyższych górach. Pogoda prawie zawsze pewna, na ile to możliwe w górach, kolory flory absolutnie magiczne i co ważne ludzi jakoś mniej. Hala Gąsięnicowa, bo tutaj zaczyna się ta krótka opowieść, o tej porze roku prezentuje niezwykle pięknie w jesienniejącym słońcu. Kosówka wydaje się być bardziej zielona niż zwykle. Może to dlatego, że wyraźnie odbija się od palety rudziejących traw, a tu i ówdzie poprzetykana jest brązowymi drzewami liściastymi. Dominujące nad doliną szczyty Orlej Perci, Kościelca, Niebieskiej Turni oraz Sinicy dodają wszystkiemu potęgi i dramatyzmu.

  Na samej Hali stawiłem się dość późno bo dopiero około 11.30 ale wynikało to z zamierzenia zrobienia zdjęć w kładącym się spać słońcu. Celem tego dnia był najwyższy szczyt otoczenia Hali Gąsięnnicowej, Świnica (2301m n.p.m.) wznosząca się 350 metrową ścianą w północno-zachodnim zakątku doliny. Na ten dzień zapowiadano załamanie pogody i było to przyczyna wyjazdu wszystkich “niedzielnych” turystów z Zakopanego, a co za tym idzie niewielką ich ilością w rejonie Murowańca. Tym razem na postój wybrałem dopiero brzeg Zielonego Stawu dlatego też samo schronisko nie interesowało mnie szczególnie. Dało się jednak zauważyć brak pewnego dość szczególnego elementu w pobliżu. Mianowicie nie było słychać gwaru wycieczki brzęku szkła zwykle dochodzącego z ławek przed schroniskiem. W drodze do zaplanowanego miejsca postoju spotkałem dosłownie kilka osób. Większość z nich kierowała się do przełęczy Liliowe lub na Kasprowy Wierch toteż po odbiciu w szlak wiodący pod Swinicę na chwilę zostałem sam na szlaku i mogłem się nacieszyć ciszą jaka mnie otoczyła.

Nad stawem byłem dosłownie po chwili, a ze pogoda sprzyjała kontemplacji i podziwianiu przyrody postanowiłem trochę przedłużyć mój pobyt na Stawem. Kilka osób schodzących z Karbu minęło mnie ale nie widziałem żeby ktoś schodził ze Świnicy. Cóż, mówię, będzie dobrze, może nawet pusto. Słoneczko przyjemnie grzało i jakoś nie mogłem zmobilizować się aby ruszyć dalej. Ba, nawet postanowiłem, ze poleżę do czasu aż Pośrednia i Skrajna Turnia zasłoni mi Słoneczko i nie będzie się już tak przyjemnie wygrzewać. Z drugiej jednak strony szkoda byłoby stracić ostatni dzień pobytu na leżenie bezczynnie. Obowiązki wzywają?! Ale jeszcze chwilkę, przecież zdążę… Chwilka potrwała do drugiej po południu…

Wszedłem na szlak wiodący do Przełęczy Świnickiej. Trudności żadnych ale jakie widoki. Kościelec z nietypowej perspektywy, pozwalającej podziwiać kąt nachylenia zbocza po której prowadzi szlak, Dywan kosówki i traw upstrzony Stawami Gąsięnnicowymi w różnych kolorach szmaragdowej zieleni i odbijającymi błękit nieba. Jedną wadę ma ten szlak. Wiedzie w cieniu Pośredniej Turni przez co temperatura spadła znacznie i już nie było tak przyjemnie jak podczas lenistwa nad Zielonym Stawem. Droga na przełęcz pomimo cienia, lekkiego chłodu i lekkiego oblodzenia szlaku, które jednak nie utrudniało marszu była bardzo przyjemna i minęła szybko. Tuż pod przełęczą spotkałem dziewczynę, która niestety stąd w stronę Liliowego, gdzie dalej nie wiem. Ze szczytu schodziła niewielka grupa ludzi. Zapytałem o warunki. Słońce wprawdzie operowało od kilku dni ale śnieg nie wszędzie stopniał. Szlak, z ich relacji, jednak był czysty. Podczas postoju na przełęczy i delektowania się kubkiem herbaty i paskiem czekolady podziwiałem słowacką Walentkową Dolinę i obły grzbiet Walentkowego Wierchu. A w ogóle co to za sprawiedliwość, że Naród który na wyciąg mówi “vlek”, a na punkt widokowy “wyhilacky” ma tak nieporównanie więcej Tatr od nas…

  W końcu ruszyłem na górę. Szlak, jak to zwykle bywa na tego typu wysokościach trudnawy, czasem ubezpieczony ale bez ekscesów. Przejście przez Żeberko bardzo przyjemne a potem po dużych płytach skalnych, równolegle do łańcuchów na szczyt. I tu niespodzianka… Pusty wierzchołek. Nie ukrywam, ze byłem w szoku ale bardzo przyjemnym. Od strony Hali Gąsięnnicowej po zboczach Kościelca, Niebieskiej Turni i Świnicy wspinały się pojedyncze, białe chmurki. Jednak nie podchodziły wyżej niż na 2100 metrów. Dostarczało to niesamowitych wrażeń. Pobyt ponad chmurami i wspaniała panorama na wschód północ, niestety zachód miałem już pod słońce i ciężko było coś podziwiać. Herbatka, czekolada, trochę zdjęć i podziwiania i zaczynamy schodzić bo nie wiadomo co się z tych chmurek będzie chciało rozwinąć. Jeszcze się jakieś większe ptaszysko zaplątało wokół wierzchołka na tle Krywania co nie umknęło mojemu obiektywowi. Chmur zaczynało przybywać ale na szczęście zatrzymały się na razie na masywie Kościelców i Orlej. Panorama i aura, znowu w słoneczku, nie pozwalała mi się zebrać do powrotu ale trzeba i już.

Zejście poszło gładziutko i już po chwili wchodziłem z Przełęczy na trawers Pośredniej Turni. Słoneczko powoli schodziło na szczyty Tatr Zachodnich ukazując południowe zbocza Głównej Grani Tatr w pomarańczach i brązach. Coś pięknego! Jak dobrze, że zszedłem ze Świnicy bo mógłbym nie zdążyć. I jeszcze spojrzenie za plecy i pożegnalne zdjęcia charakterystycznej sylwetki Krywania. I z Liliowego dąłem nurka w zejście do Hali Gąsięnnicowej. Chmury już się wspięły wyżej i poszły do Pięciu Stawów a Żółta Turnia i Kościelec pokazały się w różanych kolorach zachodu słońca jak pomalowane. Potem już było z górki aż do Kuźnic.

Dzień udany aczkolwiek troszkę leniwy i rozwlekły. Polecam Tatry we wrześniu ale nie za bardzo żeby nadal można było się cieszyć ich dzikością i napotkać na takie niespodzianki jak pusty szczyt jednej z bardziej obleganych gór w okolicy.

J.S. Pozdrawiam

Internetowa miłość
Leżała na ziemi. Nie ruszała się. Była martwa.